poniedziałek, 17 listopada 2014

II



Podchodziłam do moich rówieśników, jednocześnie jednym okiem zerkając na samochód taty wycofujący z podjazdu. Czułam ukłucie w klatce, gdy myślałam, że nie zobaczę go przez rok. Jedyną formą kontaktu będzie telefon.
Starałam się ze wszystkich sił skupić na analizowaniu wyglądu nowych uczniów. Była ich siódemka. Od razu w oczy rzucił mi się czarnoskóry chłopak stojący na uboczu z mulatką.
Dziewczyna miała naprawdę piękne włosy, które spływały delikatnymi orzechowymi falami na ramiona. Nie była ubrana zbyt strojnie. Zwykły biały T-shirt z narzuconą czerwoną kurtą z ekologicznej skóry, a do tego niebieskie dżinsy i schodzone trampki.
Ciemnoskóry miał szeroką bluzę, szerokie opadające na biodra spodnie oraz te takie wielkie trampki w których chłopcy wyglądają jak idioci – o dziwo ten wyglądał bardzo dobrze. Kiedy spoglądało się w jego twarz mogło się go skojarzyć z chochlikiem, który chwilę temu wyszedł z basenu czekolady.
Od razu rzucał się też w oczy chłopak stojący na uboczu z głową opuszczoną tak, aby włosy zasłaniały mu twarz. Ubrał się typowo jak na motor nawet w ręce trzymał kask. Rozejrzałam się, ale motocykla nigdzie nie wypatrzyłam. Hm… ciekawe.
Jeszcze raz obrzuciłam spojrzeniem całe zgromadzenie, po czym żwawo ruszyłam w kierunku ciemnoskórego i mulatki. To oni z tej gromadki wyglądali w miarę znośnie.
– Cześć – odezwałam się będąc wystarczająco blisko, aby mnie usłyszeli.
Oboje obrócili gwałtownie głowy w moją stronę. Chłopak po chwili uśmiechnął się promiennie.
– No, cześć – rzucił. – Przynajmniej ty wyglądasz jak przestępca, bo nie mam pojęcia, dlaczego panna Landrynka się tu znalazła – przy tych słowach wskazał na blondynkę, która teraz bliska płaczu błagała rodziców, aby ją stąd zabrali.
Zaczęłam się zastanawiać czy mam się obrazić z powodu jego słów. W końcu zdecydowałam, że uznam to za żart. Skierowałam wzrok na mulatkę, która uśmiechnęła się uprzejmie i wyciągnęła w moją stronę rękę:
– Jestem Sophie – przedstawiła się. – A to Bronx – wskazała na kolegę.
– Octavia – wymieniłyśmy formalny uścisk. Spojrzałam podejrzliwie na ciemnoskórego. – To raczej nie jest twoje prawdziwe imię – mruknęłam sceptycznie marszcząc brwi.
– Nie – odparł. – Ale moje imię jest tak głupie, że nawet Bronx jest lepsze. Właściwie nawet mi się podoba, dodaje aury niebezpieczeństwa. Ludzie słyszą tą ksywę i zastanawiają się „Cóż on takiego zrobił, że na nią zasłużył?”.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Rzadko się uśmiechałam od śmierci mamy, ale stwierdziłam, że dla Bronxa mogę zrobić wyjątek. Był naprawdę przyjemną osobowością. Gdy się koło niego stawało dało się niemalże wyczuć wibracje w powietrzu. Mało jest ludzi, którzy samą swoją bytnością potrafią rozweselić towarzystwo… Cóż, chyba teraz spotkałam taki wyjątek.
– W takim razie…– zaczęła Sophie jednak nie zdołała dokończyć. W drzwiach szkoły nagle pojawił się ktoś.
Nie pytajcie mnie jak, ale pomimo iż stałam tyłem wyczułam czyjąś obecność i instynktownie się obróciłam. Wszyscy zamilkli. Nawet łkająca Landrynka zesztywniała i wielkimi oczami wpatrywała się w wysoką kobietę stojącą w wejściu. Miała bladą, pociągłą twarz o ostrych rysach. Czarne włosy upięła w bardzo ciasny kok na czubku głowy, usta pomalowała krwisto czerwona pomadką. Jej oczy były jak studnie, ale nie w tym złym znaczeniu. Były piwne, nie czarne, nie przypominały czarnych dziur tylko dno studni, na której została resztka wody mogąca ocalić konającą z pragnienia osobą na środku pustyni. Taki kontrast był trochę przerażający. Usta zwinęła w podkówkę, a ręce splotła za plecami. Największą sensację jednak wzbudził jej ubiór. Była to długa do ziemi zgniłozielona suknia zapewne z kilkoma warstwami halek, bo wyglądała dokładnie jak za czasów wiktoriańskich.
Kiedy otworzyła usta jej głos zdawał się dobiegać jakby z oddali:
– Witam, drodzy rekruci. Cieszę się, że w tym roku Akademia Penhalow przyciągnęła ósemkę wspaniałych nastolatków. Mam nadzieję, że nie zawiedzie was nasza skromna szkółka. Wasi rodzice liczą, że po pobycie tutaj czegoś się nauczycie i wyjdziecie na ludzi. Zamierzam dać im czego chcą. – Odchrząknęła i wyciągnął zza placów ręce, w których trzymała drewnianą kasetkę. Po jej bocznych ścianach piął się hipnotyzujący wzór winorośli.
– Zanim jednak powiem jaki jest pierwszy punkt regulaminu proszę, aby wszyscy rodzice pożegnali dzieci i oddali w moje ręce – mówiła spokojnym głosem błądząc palcami po wieku kasetki.
Wokół od razu zaszumiało. Landryna zaczęła obściskiwać i wycałowywać ojca i matkę zostawiając na polikach obojga ślady różowego błyszczyka. Chłopak w czarnych rurkach i bluzce z logiem AC/DC przelotnie przytulił niższą, pulchniejszą kobietę. Inny wyglądający na narkomana uścisnął dłoń wysokiego krzepkiego mężczyzny i odwrócił się do niego plecami. Zaraz po tym czwórka rodziców oddaliła się do swoich aut. W tym tylko para od Landrynki spoglądała jeszcze na córką z żalem i bólem. Długo zwlekali z odjazdem. Popędzał ich wciąż zdegustowany wzrok bladej kobiety, która zapewne była dyrektorką akademii. Co dziwne nawet się nie przedstawiła jakby wszyscy wiedzieli kim jest.
Problem był taki, że chyba miała rację.
Dyrektorka odchrząknęła chcąc zwrócić na siebie całkowitą uwagę, która na chwilę została rozproszona. Gdy ponownie spojrzenia ośmiu par oczu zostały utkwione w niej przemówiła:
– Pierwszą i najbardziej oczywistą zasadą Akademii Penhalow jest oczywiście zakaz posiadania jakichkolwiek urządzeń elektronicznych. Komórki, laptopy iPady i iPody. Każde z tych śmieci, jeśli macie przy sobie, ma być wrzucone tutaj – potrząsnęła kasetką trzymaną w dłoni. – Oddam wam je w następnym roku. Kontaktować się z rodzicami będziecie mogli przez telefon stacjonarny lub listownie – dodała jeszcze otwierając szkatułkę.
Nikt nie wydawał się chętny do zaakceptowania tej reguły, ale także nikt nie zaoponował. Chyba każdy miał świadomość, że protest na niewiele by się zdał. Po kolei szliśmy oddać telefony czy mp3 (jak w moim przypadku). Musiałam wygrzebać z kieszeni komórkę i kochany odtwarzacz muzyki… Och, jak ja będę za nim tęsknić.
Cały zabieg odbył się rzecz jasna w absolutnej ciszy, w której można było usłyszeć tylko skrzypienie butów i stukot urządzeń wkładanych do kasetki.
Gdy już wszyscy złożyli swoją własność w kasetce dyrektorka zamknęła ją i ze sztucznym uśmiechem gestem wskazała drzwi.
– Zapraszam – oznajmiła. – Mam nadzieję, że zadaję się z uczciwymi ludzi i każdy oddał mi sprzęt elektroniczny. Jeśli tak się nie stało ten ktoś będzie miał poważne kłopoty. – Wypowiadając te słowa patrzyła na motocyklistę, który cały czas miał nisko pochyloną głową, aby włosy zasłaniały mu twarz.


Kobieta wprowadziła nad do przestronnego holu urządzonego w starym stylu. I ściana i podłoga zrobiona została z marmuru, jednakże pod naszymi stopami był także czerwony dywan ciągnący się przez całą długość korytarza. Był jednak stosunkowo wąski, tak, że jednocześnie obok siebie mogły iść max dwie osoby. Dyrektorka od razu poinformowała nas, że nie możemy chodzić po posadzce, bo to zabronione. Uwarunkowała zakaz tym, że parkiet może się zarysować. Zapewniła, że czerwone dywany prowadzą do wszystkich sal i pokoi.
– Jak zapewne wiecie – kontynuowała wypowiedź. – Owa budowla należała niegdyś do Gerharda Penhalowa, mojego jakże kochanego praprapradziadka. Od początku przeznaczona była na akademię. Jeśli jeszcze nie wiecie, nazywam się Miranda Penhalow i jest zarządcą tej instytucji. Nie wiem czy można mnie nazwać dyrektorem, róbcie jak wam wygodniej. W akademii mamy tylko troje nauczycieli, ja, pani Rita Freak oraz Markus McBrian. Dokładniejsze zasady obowiązujące w szkole znajdziecie na kartkach położonych w każdym z waszych pokoi. Ponieważ przyjmujemy niewielu uczniów każdy z was otrzyma osobne pomieszczenie z łazienką. – Zatrzymała się przez kolejnymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Nacisnęła klamkę i lekko pchnęła. Zamek puścił, a za drzwiami ukazał się nam cudowny widok.
Była to wielka sala, do której światło wpadało przez wysokie na kilka metrów, strzeliste okna. Pośrodku stał długi stół na razie nie zastawiony. Naprzeciwko wejścia w ścianę wbudowano kominek, który rzecz jasna był wygasły. Przecież mieliśmy połowę lata.
– To jest jadalnia – poinformowała pani Penhalow zamykając nam drzwi przed nosem. – Tu będziecie spożywać śniadania i kolację. W między czasie, gdy zgłodniejecie lunch będzie można zjeść w bufecie na pierwszym piętrze.
Poprawiłam plecak z moim dobytkiem i ruszyłam dalej za dyrektorką. Obok mnie szła Sophie z torbą podróżną przerzuconą przez ramię. Za nami wlókł się Bronx taszcząc w ręce ogromną torbę. Pewnie były tam te jego wszystkie gigantyczne bluzy i buty.
– Musicie wiedzieć, że obowiązuje cisza nocna. Od godziny dziesiątej wieczorem do ósmej rano nie możecie wychodzić z pokojów. Zajęcia rozpoczynają się zawsze o dziewiątej. Śniadanie zaczyna się o ósmej trzydzieści. W czasie pół godziny wolnego przed zajęciami możecie robić co wam się podoba, oczywiście nie łamiąc przy tym regulaminu. – Zatrzymała się przy schodach prowadzących na piętro. – Pokaże wam teraz wasze pokoje. – Już miała się odwrócić, gdy nagle o czymś sobie przypomniała. – Aha, macie także bezwzględny zakaz wchodzenia na wyższe piętra budynku. Możecie przemieszczać się po parterze i pierwszej kondygnacji. Nie macie także prawa wchodzić do jakiegokolwiek pokoju oprócz waszego czy klas. Jakieś pytania?
Nikt nie kwapił się do zadawania pytań, więc zadowolona pani Penhalow odwróciła się do nas plecami i zaczęła wdrapywać po schodach podtrzymując obiema rękami długą suknię.
Nawet wolałam się nie zastanawiać nad tym jakie piekło będę musiała tu przechodzić. Zero komórek, zero muzyki i jeszcze cisza nocna. Pewnie nawet nie będzie tu żadnych imprez. Modliłam się wyłączenie, aby jeszcze nie kazali nam ubierać mundurków.

Pokój zaskoczył mnie swoja wielkością. Był naprawdę przestronny i miły. Podłoga wyłożona była mahoniowymi panelami, z tego samego materiału była zrobiona szafa, komoda, rama łóżka i nocny stolik. Rzuciłam plecak z moim dobytkiem na łóżko i przeszłam się po pokoju. Był dwa razy większy od tego co kiedyś miałam w domu. Okno było naprzeciwko drzwi, było tak wielkie, że zajmowało niemal całą wysokość ściany i jedną czwartą szerokości. Teraz przysłaniały jej krwistoczerwone zasłonki.
Odchyliłam je i opierając łokcie o parapet wyjrzałam na zewnątrz. Z mojego okna rozciągał się widok na ogród. Był naprawdę piękny, ale nie super zadbany. Miał w sobie dzikość, którą podziwiałam. Chyba taki nawet był zamiar, aby pozostawić go po części samemu sobie. Widziałam w dole jak jakiś człowiek w poplamionych ziemią i trawą ogrodniczkach wyrywa chwasty. Nie można powiedzieć, że ogród był nie zadbany – z całą pewnością nie.
Odwróciłam się od okna i podeszłam do szafy z zamiarem wypakowania swoich ubrań. Zamarłam, gdy we wnętrzu dostrzegłam wiszące na wieszakach marynarki, koszule, sweterki oraz krawaty, wszystko po dwie sztuki. A jednak, mój najgorszy koszmar ziścił się. Musiałam chodzić w mundurku. Oprócz tego odnalazłam w głębi szafy kilka sukienek. Z ulgą zauważyłam, że nie były tak strojne i wiktoriańskie jak u pani Penhalow. Przypominały raczej skromniejsze wersje sukienek na imprezę. Jedna z nich bardzo wpadła mi w oko. Była to czarna sukienka bez rękawów, której góra była skórzana, a dół z delikatnej koronki wyglądającej jak cień pająka. Nic w niej nie odstawało, miała przylegać do ciała. Zapewne sięgałaby mi do kolan.
Uśmiechnęłam się lekko.
Może wcale nie będzie tu tak źle – przebiegło mi przez myśl. Zaraz jednak się za to skarciłam. To przecież więzienie.
Zabrałam się za szybkie wypakowywanie moich ubrań i kilku ważniejszych drobiazgów. Szybko zapełniłam wieszaki, które jeszcze pozostały puste w szafie. Na dnie postawiłam kilka par butów w tym czarne trampki oraz botki z ćwiekami na słupku i przodach. Dorzuciłam jeszcze zwykłe letnie sandały japonki i z uśmiechem zatrzasnęłam szafę.
Usiadłam na łóżku wciskając torbę pod nie. Sięgnęłam po kartkę z regulaminem leżącą na stoliku nocnym. Wygodnie ułożona z głową na poduszce zaczęłam powoli jeździć wzrokiem po linijkach tekstu. Co jakich czas prychałam albo wypowiadałam jakieś przekleństwa, gdyż niektóre zakazy naprawdę wydawały mi się absurdalne. Na przykład „Zakaz biegania po korytarzu bez bielizny”. Phi, co za idiota to musiałby być, żeby złamać taki zakaz.
Myślałam, że już oszaleje, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
– Wejść! – krzyknęłam uradowana wciskając kartkę pod poduszkę. Do środka wsunęła się najpierw głowa Bronxa, a następnie on cały. Z ust nie znikał mu uśmiech. Za nim weszła Sophie chichocząc cicho pod nosem. Ona w ręce także trzymała kartkę z regulaminem.
– Widziałaś to? – spytała rzucając się mi na łóżko. – Zakaz robienia orłów na podłodze w holu to już lekka przesada – nie mogłam powstrzymać śmiechu. Cała nasza trójka zaczęła się przekrzykiwać czytając co bardziej absurdalne zakazy, aż wreszcie zwijaliśmy się ze śmiechu. 



W sumie niewiele się dzieje w tym rozdziale, ale chciałam zrobić takie wprowadzenie w całą tą akademię. Rozumiem, że mogło wam to średnio przypaść do gustu, bo więcej tu opisów niż akcji czy dialogów, ale przysięgam, że za dwa góra trzy rozdziały akcja powinna się nieco rozwinąć. ;) 
Z nadzieją, że was nie zanudziła, Sophie <3

wtorek, 28 października 2014

1

Auć! To była moja pierwsza myśl po przebudzeniu. Poczułam wstrząs, a potem coś mocno uderzyło mnie w czoło. Spanikowana otworzyłam oczy niepewna co zobaczę. Na szczęście nie było żadnej czarnej macki. Przed oczami miałam szybę, za którą szybko przelatywały drzewa. Oddychałam ciężko i urywanie. Znów zasnęłam w samochodzie. To nie było naprawdę.
Oderwałam wzrok od drzew i usiadłam plecami przywierając do fotela. Za kierownicą siedział ojciec, widziałam jak jego wzrok skupiony jest na drodze, a usta ściśnięte w kreskę. Jedną rękę trzymał na biegu i postukiwał palcami w gałkę. Ze wszystkich sił starał się nie zwracać na mnie uwagi. 
Opuściłam głową i spojrzałam na moje dłonie ułożone równo na kolanach. Paznokcie były pomalowane czarnym lakierem, który od brzegów zaczynał odłazić. Niektóre były połamane, a inne zdarte. W kolanach spodni miałam dziury, które zostały zrobione z premedytacją. Ojciec uważał jednak, że po prostu bawiło mnie niszczenie czegoś co kupił mi na urodziny. Bluzka nie wyglądała o wiele lepiej. Była biała z logiem zespołu My Chemical Romance przerobiona tak, aby opadała na jedno ramię. W niektórych miejscach rozcięłam ją i spięłam agrafkami, aby wyglądało bardziej rockowo. Narzuciłam na siebie skurzaną kurtkę z ćwiekami na ramionach. Moje buty także posiadały takie dodatki, które jednak sama przypięłam do owych butów, czyli czarnych Martensów. Spojrzałam na swoją twarz w lusterku bocznym i zobaczyłam patrzącą wprost na mnie bladą nastolatkę o czarnych cieniach wokół oczu, śliwkowych ustach z kolczykiem na dolnej wardze i czerwonych pasemkach w czekoladowych włosach.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca:
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał bezbarwnym głosem. Z doświadczenia wiedziałam, że taki ton głosu u ojca oznacza całkowitą rezygnację. Pogodzenie się z faktem, że nie mogę czegoś zmienić. Że przegrał – poniósł całkowitą i bezkompromisową porażkę.
Prychnęłam, lecz zaraz tego pożałowałam. Zobaczyłam jak zmarszczki wokół oczu ojca tworzą gęstą siateczkę. Wyglądał jakby był bliski łez.
– Nie zrobiłam niczego złego – wydusiłam wreszcie odwracając głowę do okna.
– Octavio! – wykrzyknął ojciec z pretensją. – Jak wandalizm i złodziejstwo można nazywać niczym?! Przecież wyleciałaś ze szkoły!
Z uporem maniaka wpatrywałam się w pędzące za oknami drzewa. Tak długo się gapiłam, aż w głowie mi zawirowało i poczułam się jak na karuzeli. Wtedy oderwałam wzrok od drzew i skupiłam się na patrzeniu w ręce i miarowym zdrapywaniu lakieru z palca wskazującego.
– Ta akademia dodrze ci zrobi – odezwał się ponownie tata. – Panują tam surowe zasady, może to jakoś cię wyprostuje. Jeśli będziesz się dobrze sprawować po roku wrócisz do normalnej szkoły.
Przewróciłam oczami.
– Dlaczego za namalowanie w damskim kiblu podobizny dyrektorki od razu mam iść do poprawczaka? – wymruczałam pod nosem nadal oddając się jakże interesującemu zajęciu zdrapywania lakieru.
Ojciec zacisnął ręce na kierownicy.
– Mówiłem już, że to nie jest poprawczak. To Akademia Penhalow – akademia „poprawiająca” niegrzeczne nastolatki. Kiedy pani dyrektor zaproponowała, abyś zamiast do poprawczaka poszła do akademii od razu się zgodziłem. To dla ciebie szansa, Octavio. Tea mówiła, że każdy po roku w akademii wychodzi całkiem odmieniony.
Prychnęłam.
– Od kiedy nazywasz moją dyrektorkę po imieniu?
– Od kiedy musiałem się zjawiać w jej gabinecie co drugi dzień – warknął w odpowiedzi i zacisnął na kierownicy pięści tak mocno, że pobielały mu kłykcie.
Zamierzałam już coś odwarknąć w odpowiedzi jednak ojciec nie dał mi ku temu okazji. Oznajmił spokojnym głosem powoli zwalniając pojazd:
– To tutaj. – Czy to możliwe, że w jego głosie słyszałam ulgę? Aż tak chciał się już mnie pozbyć?
Poderwałam głową i od razu zamarłam z niedowierzaniem. To co ujrzałam przekraczało moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi się uczyć w starej wiktoriańsko-gotyckiej budowli wewnątrz lasu, na odludziu… gdzie nikt mnie nie usłyszy.
Po plecach przeszły mi ciarki.
Nie panikuj – powiedziałam dobie w duchu. Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z auta.
Kiedy podeszwy moich butów zetknęły się ze żwirowaną nawierzchnią dotarła do mnie straszna myśl, że teraz naprawdę przesadziłam. Tata już mnie nie chciał dlatego wysłał mnie do tej nawiedzonej szkoły rodem z horroru. Jednak, gdy moje spanikowane spojrzenie padło na twarz ojca zobaczyłam, że uśmiecha się do mnie pokrzepiająco i na chwilę poczułam ulgę. Zaraz jednak znów się spięłam, gdyż zauważyłam, że w ogromnych, dwuskrzydłowych drzwiach wejścia do szkoły stoi kilka osób wyglądających na nieprzeciętnie zagubione. Kilkoro z nich było z matka lub ojcem. Jedna dziewczyna trzymała się kurczowo rąk obojga rodziców. Miała blond włosy zaczesane w dwa równe warkocze przewiązane wstążkami, ubrała różową sukieneczkę z falbankami z tiulu, do tego założyła sandałki na szpilce. W połączeniu z surową budowlą wyglądało to dość groteskowo.
– Chcesz iść sama czy mam… – zaczął tata. Nie dałam mu do kończyć. Podbiegłam do niego i z całych sił przytuliłam. Wiem, nigdy nie byłam najgrzeczniejszą dziewczyną na świecie, lecz po śmierci mamy stałam się naprawdę nie do zniesienia. Wrzucenie mnie do Akademii Penhalow było aktem krańcowej desperacji u mego ojca.
Starałam się oddać tym jednym gestem wszystkie moje uczucia i to jak bardzo żałowałam, że narobiłam mu tak dużo kłopotu. Miałam nadzieję, że zrozumiał.
– Kocham cię, tato – wyszeptałam odchodząc o krok.
Wokół jego oczu znów pojawiły się zmarszczki, ale tym razem te wyrażające szczęście.
– Ja ciebie też, Octavio.

Już jest pierwszy rozdział ;) Juhu!! Udało mi się go napisać i sprawdzić, więc mam nadzieję, że błędów nie będzie, ale jak coś to piszcie ;) 
Czekam na opinie i zapraszam do komentowania :*

niedziela, 26 października 2014

Prolog

Biegłam. Nie wiedziałam przed czym, ale uciekałam. Słyszałam każdy najmniejszy szmer na ulicy za sobą, szelest liści na drzewach, dźwięk silnika kilka przecznic dalej, a także tupot… Ktoś za mną biegł. A właściwie nie jedna osoba a kilka. Uderzenia ich stóp były jak granaty wysadzane tuż nad moją głową. Starałam się nie oglądać za siebie. Uparcie parłam na przód.
Potknęłam się. Upadłam. Wstałam.
Tupot stóp ucichł, ulica zniknęła, a w jej miejsce pojawił się las. Drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron. W moje nozdrza uderzył zapach spalenizny. Ale wokół nic nie płonęła. Las spowijała delikatna mgła, lecz gdy się obróciłam zobaczyłam na skraju trzy spowite czernią postacie.
Zamarłam z przerażanie. Otworzyłam usta chcąc krzyknąć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Jedna z ciemnych postaci wystąpiła w przód i wyciągnęła rękę jakby chciała mnie odepchnąć, lecz była za daleko. Mimo to poczułam nagle, że grunt usuwa mi się spod nóg, a ja unoszę się w powietrze. Poleciałam do tyłu i uderzyłam w drzewo plecami oraz głową. Na chwilę pociemniało mi przed oczami, a gdy mroczki minęły poczułam coś dziwnego. Zacisnęłam dłonie po bokach i okazało się, że nabrałam w nie piasku. Nadal nie zdolna wstać wzięłam głęboki haust powietrza. Poczułam ostrą woń soli morskiej.
Jęknęłam i przewróciłam się na bok.
Woda.
Woda mnie otaczała, ale nie paliła w oczy. To była słodka woda. Poruszyłam się. Już nie leżałam – dryfowałam we wnętrzu jakiegoś zbiornika wodnego. Płuca zaczęły mnie palić, zaczęłam płynąć w górę chcąc jak najszybciej dostać się na powierzchnię. Już widziałam światło, gdy… Coś mocno oplotło mi kostkę u nogi i pociągnęło w dół. Otworzyłam usta do krzyku, lecz jedyne co osiągnęłam to woda napływająca do ust.
Spojrzałam w dół i zobaczyłam ciemność. Czarna macka owijała moją stopę. Nagle, na moich oczach, z macki uformowało się coś na kształt ludzkiej ręki o czterech palcach, a potem z ciemności wyłoniła się twarz…

Witam w prologu mojego nowego opowiadania. Wiem, że niewiele mówi, ale mogę obiecać, że w pierwszym rozdziale już będą większe konkrety. W takim razie zapraszam do czytania!
Czekam na wasze opinie :)